NIEZWYKŁE HISTORIE


W tym miejscu dzielimy się wybranymi biografiami znanych błogosławionych i świętych KK, którzy dotarli do Domu Ojca wypełniając powołanie Małżeńskie, Ojcowskie i Macierzyńskie. 

Anna Maria Taigi


Anna Maria Gianetti urodziła się w Sienie, rodzinnym mieście wielkiej Katarzyny Sieneńskiej, położonym w samym sercu Włoch, w 1769 r. Była jedynym dzieckiem w zubożałej rodzinie kupieckiej. 
W poszukiwaniu środków do życia rodzina przeprowadziła się do Rzymu, który odwiedziła już wcześniej z okazji Jubileuszu 1775 r. Gianetti byli wierzący, a ich córka wyrastała na piękną, dobrze wychowaną, pracowitą i oddaną swoim rodzicom dziewczynę. W sytuacji kryzysu ekonomicznego, jaki ogarnął Rzym, ojciec Anny –wbrew swoim oczekiwaniom – nie zgromadził wielkiej fortuny. Wraz z matką postanowili więc umieścić trzynastoletnią wówczas córkę u bogatej arystokratki, Marii Serra Marini. Swoim miłym obejściem i zdolnościami dziewczynka natychmiast zaskarbiła sobie przyjaźń i szacunek opiekunki. Pozostała u niej aż do swego ślubu, zawartego w 1790 r., gdy miała 20 lat.
Jej mężem został starszy od niej o osiem lat majordomus, Domenico Taigi. Według świadectw im współczesnych, był on wysoki, krzepki, silny, jowialny, sympatyczny, lecz także trochę nieokrzesany, uparty i porywczy. Jego charakter mocno kontrastował z kruchością, delikatnością i wrażliwością Anny. Domenico był jednak praktykującym katolikiem, człowiekiem pracowitym, o dobrych manierach. Mimo znacznych różnic, ich małżeństwo było udane dzięki łagodności i wyrozumiałości żony, która dostrzegała zalety męża i potrafiła go obłaskawić, gdy ulegał porywom złości i zmiennym nastrojom. Sam Domenico twierdził, że w jego domu panował zawsze „niebiański pokój”.
Chlebodawca Domenica, książę Chigi, doceniał go i chciał jego dobra. Podarował on młodym małżonkom małe mieszkanko. Tam właśnie urodziły się ich dzieci; tam rozpoczął się cudowny dialog między Anną Marią a Bogiem.
Początkowo, ich wspólne życie było szczęśliwe i beztroskie. Anna Maria porzuciła pracę i poświęciła się całkowicie domowi i mężowi. Była młodą mężatką jak wiele innych, głęboko wierzącą, ale też bardzo radosną, lubiącą piękne stroje i dozwolone rozrywki, takie jak muzyka, teatr i spacery.
 
PRZEZNACZYŁEM CIĘ DO TEGO,  BYŚ NAWRACAŁA  I POCIESZAŁA  DUSZE 
Wkrótce jednak w jej życiu nastąpiły wielkie przeobrażenia. W styczniu 1791 r., Anna Maria z mężem udała się do bazyliki św. Piotra, gdzie ujrzała nieznajomego kapłana. Napotkawszy jego wzrok poczuła głębokie pragnienie zmiany życia i poświęcenia się Bogu. Jednocześnie, kapłan usłyszał w sercu głos, mówiący:
„Przyjrzyj się tej młodej kobiecie. Pewnego dnia zwróci się do ciebie, a wtedy doprowadź ją do nawrócenia, gdyż to Ja wybrałem ją, aby została świętą.”
Był to Angelo Verardi, wikariusz w parafii św. Marcelego, gdzie odbył się ślub Anny i Domenica. Cieszył się on reputacją człowieka „żyjącego w świętości”. Po tym spotkaniu, pragnienie nowego życia wciąż pogłębiało się u Anny Marii. W kilka miesięcy później, nie mogąc odzyskać spokoju i chcąc wejrzeć w siebie, postanowiła przystąpić do spowiedzi. Udała się w tym celu do kościoła św. Marcelego. Natknęła się tam na ojca Angelo, od którego usłyszała słowa: „Nareszcie jesteś!”
Był to początek duchowej przyjaźni z kapłanem, z którym widywała się odtąd często i otwierała przed nim swoje serce. Dzięki jego pomocy rozumiała coraz lepiej swoje powołanie i miejsce w planach Bożych. Przemiana była natychmiastowa i radykalna: Anna odrzuciła kosztowne stroje, biżuterię, przedstawienia, spacery i rozrywki. Zaczęła ubierać się jak najprościej i żyć skromnie, z dala od wielkiego świata. Jedynym przedmiotem jej pragnień była codzienna Komunia św., lektura Ewangelii i modlitwa. W ten sposób rozpoczęło się niezwykłe życie mistyczne Anny Marii, ów dialog z Jezusem trwający aż do jej śmierci.
„Przeznaczyłem cię do tego, byś nawracała dusze i pocieszała osoby każdego stanu” – powiedział do niej Chrystus.
Anna Maria poprosiła Domenica, aby pozwolił jej zmieć styl życia. Ponieważ ich życie małżeńskie i rodzinne toczyło się zwykłym torem, mąż nigdy nie przeszkadzał jej w duchowym rozwoju. Akceptacja ze strony męża była dla niej znakiem Bożego działania. Nigdy zresztą Anna nie przestała spełniać swoich obowiązków żony i matki wielodzietnej rodziny, godząc wewnętrzną potrzebę skupienia z poświęceniem najbliższym i innym ludziom. Dlatego kardynał określił ją później jako „najbardziej pociągający przykład wśród współczesnych świętych”.
DAR  SŁOŃCA
 Jej życie, podobnie jak życie innych świętych i mistyków, było dźwiganiem krzyża, a jednocześnie źródłem najwyższej radości. Tym, co wyróżniało Annę Marię spośród największych mistyków chrześcijaństwa, był „dar słońca”.
Pewnego wieczoru, na początku 1791 r., u progu swoich doświadczeń mistycznych, przebywając sama w pokoju, skupiona na modlitwie, zobaczyła ona przed sobą wielką jasność, niczym słońce zaledwie przysłonięte lekkimi obłokami. W pierwszej chwili pomyślała, że ma do czynienia z  działaniem szatana. Zmieniła miejsce, przetarła oczy, ale „słońce” znajdowało się dalej tam, gdzie poprzednio, także w ciągu następnych dni. Wreszcie, przywykła do jego obecności.
Tajemnicze słońce, oddalone o mniej więcej „dwanaście stóp” i zawieszone około trzech stóp nad jej głową, miało odtąd towarzyszyć jej wszędzie, dniem i nocą, aż do końca życia. Przez czterdzieści siedem lat, świetlny dysk był dla niej nadprzyrodzonym źródłem wiedzy o przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. W miarę upływu czasu, błyszczał on coraz mocniejszym blaskiem, aż osiągnął jasność „siedmiu złączonych ze sobą słońc”.
„Pokazuję ci zwierciadło, dzięki któremu zrozumiesz co jest dobre, a co złe” – powiedział do niej Pan.
Anna dodaje, że wewnątrz „słońca” widać było siedzącą postać o nieskończonej godności i majestacie;  jej głowa zwrócona była ku niebu, jak w znieruchomieniu ekstazy, a z czoła wznosiły się pionowo ku górze dwa promienie.” Najprawdopodobniej postać ta była personifikacją mądrości.
Na świetlnej tarczy widniała także korona cierniowa i krzyż, jako symbole wcielenia Chrystusa. Samo słońce jest symbolem Boskości, Trójcy Przenajświętszej. „W słońcu tym pojawiały się obrazy, tak jak w magicznej latarni” – opisuje Anna Maria. Zawsze bardzo zrównoważona i rozsądna, przyjęła to nadprzyrodzone zjawisko z pokorą i posługiwała się nim zawsze dla dobra bliźnich. Przez niemal pół wieku widziała, na tarczy swojego słońca, przebieg wydarzeń społecznych i politycznych w całej Europie, głównie tych, które związane były z dziejami Kościoła.
Kardynał Pedicini relacjonuje: „Nie ulega wątpliwości, że był to szczególny sposób objawiania się Boga. Dzięki temu nadzwyczajnemu i nieznanemu przedtem darowi, Sługa Boża korzystała z wszechwiedzy Boga w stopniu, w jakim dusza przekazująca może tę wiedzę posiąść. Był to dar Raju, dar którym cieszą się jedynie błogosławieni, w sposób absolutnie uszczęśliwiający, gdziekolwiek przebywają. Jest pewne, że Bóg uczynił sobie przybytek w sercu swojej Sługi i przekazywał jej swoje największe tajemnice.”

LICZNE  KONKRETNE  PROROCTWA
 Obrazy postrzegane przez Annę Marię nie były złudzeniem ani grą wyobraźni. Z najwyższą dokładnością opisywała ona miejsca, których nigdy nie odwiedziła, we Włoszech i w innych krajach, osoby, z którymi nigdy się nie spotkała i w szczegółach przepowiadała zdarzenia, które rzeczywiście miały dokonać się w późniejszym czasie. Spośród wielu faktów historycznych wspomnijmy chociażby o klęsce armii napoleońskiej w Rosji, o francuskim podboju Algierii, powstaniu greckim, rewolucji 1830 roku w Paryżu, zniesieniu niewolnictwa w Ameryce, losach wielu monarchii europejskich, zagładzie niektórych narodów i pojawieniu się nowych, klęskach żywiołowych i epidemiach. Wspomnijmy także o posłudze papieskiej Giovanniego Mastai Ferretti, który nie był jeszcze nawet kardynałem, gdy Anna Maria zmarła w 1837. Nie tylko zapowiedziała ona, że Ferretti zostanie papieżem, co miało się spełnić dziewięć lat po jej śmierci, ale przewidziała także główne motywy teologiczne i wydarzenia historyczne jego pontyfikatu, w czasie, gdy trudno jeszcze było je sobie wyobrazić. Należały do nich: konflikt między rządem włoskim i Państwem Kościelnym, prowadzący do zniesienia władzy świeckiej, ruchy rewolucyjne w ciągu całego tego długiego okresu, który zgodnie z jej objawieniami trwał 32 lata, relacje z władcami naszego kontynentu i przemiany zachodzące w całej Europie. Przewidziała ona także wrogość pewnych sił politycznych względem Kościoła i Piusa IX, reformy do których dążył (np. włączenie świeckich do posługi administracyjnej), sympatię, jaką otaczał go lud i spokojną śmierć Papieża we własnym łożu. 
Co do Napoleona, Anna Maria nie tylko znała na bieżąco różne epizody z jego życia, ale zapowiedziała też jego śmierć na Wyspie św. Heleny i opisała pogrzeb tak, jakby była na nim obecna.
Jednym z tysięcy wydarzeń historycznych objawionych za jej pośrednictwem, była przedwczesna i niespodziewana śmierć 48-letniego rosyjskiego cara, Aleksandra, 1 grudnia 1825 r. na Krymie. Anna została powiadomiona o niej dużo wcześniej, bez jakichkolwiek nadzwyczajnych doświadczeń w jej życiu, które pełne było proroctw, wyprzedzających fakty o dziesiątki lat. Wiadomość została przekazana przez generała Alessandro Micheauda biskupowi Acqui, Modesto Contratto; ten ostatni zaś potwierdził ją pod przysięgą.
Przypomnijmy jeszcze inne dramatyczne zdarzenie „widziane” przez Annę Marię – zabójstwo generała Zakonu Świętej Trójcy i jego sekretarza, podczas ich pobytu w Kastylii, prowincji Hiszpanii, zajętej wtedy przez Francuzów.  Mistyczka opisała to w szczegółach swojemu spowiednikowi, ojcu Ferdynandowi, ten z kolei – całej przerażonej wspólnocie. Trynitarze i ludność całego Rzymu otaczali Annę Marię takim respektem, że nikt nie kwestionował jej proroctw. Ich potwierdzenie nadeszło w miesiąc później, w liście z Hiszpanii, przedstawiającym wypadki w tych samych słowach, jakich użyła widząca.
Żadne ze zdarzeń ujrzanych przez nią w „zwierciadle” nie okazało się fałszywym proroctwem. Jej relacje na temat faktów historycznych i życia mnóstwa osób, są niezliczone, co wynika zresztą z Positio super virtutibus procesu beatyfikacyjnego Anny Marii. Dokument ten jest niewyczerpanym źródłem podobnych świadectw.
Mimo że nie obnosiła się ona nigdy ze swoim darem proroctwa i mówiła o nim tylko na wyraźne życzenie spowiednika lub innych kapłanów, nie potrafiła też skutecznie go ukryć. Wielu zwracało się do niej w poszukiwaniu światła, rady i pocieszenia. Przychodziła w sukurs każdemu i zawsze, gdy było to możliwe, dostarczając wnikliwych informacji o chorobie, lekarstwach na nią i przewidywalnych skutkach ich użycia, bądź też o nadchodzących okolicznościach i stanach duszy osób żyjących i zmarłych.
Modliła się za wszystkich proszących ją o duchowe wsparcie i zachęcała ich do modlitwy. „Słońce” objawiało jej wnętrza ludzkich serc i ich najtajniejsze sekrety. Nieraz posługiwała się tym darem, aby przyprowadzić daną osobę do Boga. Wielu rozmówców, widząc, że nic nie jest przed nią zakryte, prosiło Annę Marię o kierownictwo duchowe. Uczynił to między innymi ks. Raffaele Natali, który dzięki jej ścisłym wskazówkom zdołał pokonać swoje wady.

MATKA RODZINY I MISTYCZKA
    Obok zjawiska „słońca” nie opuszczającego jej ani na moment, charakterystyczną cechą jej duchowości był poufny dialog z Chrystusem, do którego Pan zapraszał ją w chwilach najmniej przewidywalnych:  znienacka, niezależnie od zajęcia, Anna była odrywana od świata materialnego i przenoszona do rzeczywistości duchowej, gdzie stawała się obojętna na wszystko, co ją otaczało. Według jej spowiednika, ekstazy były tak częste, że świadoma swoich obowiązków żony i matki próbowała nieraz przeciwstawić się woli Boskiego Oblubieńca: „Panie, zostaw mnie w spokoju, jestem matką rodziny!”
Chwile zjednoczenia z Bogiem, owe „święte podróże”, jak nazywał je spowiednik, były uprzywilejowanym czasem objawień, podczas których „widziała tajniki Kościoła oraz intencji, w których się modliła.” Przed końcem każdej ekstazy, Anna Maria otrzymywała odpowiedzi, o które prosiła, a dzięki temu – wiadomości, których nie mogłaby zdobyć w sposób naturalny.
Oprócz obrazów pojawiających się na tarczy „słońca”, źródłem jej wiedzy były bezpośrednie rozmowy z Panem.
Otrzymała ona pełną zdolność godzenia intensywnego życia mistycznego z obowiązkami życia w małżeństwie i rodzinie:  miała siedmioro dzieci, a ze względu na skromne dochody, musiała pracować wytrwale. Niezwykle wymagający mąż oczekiwał od niej wszelkich przysług, nie tolerując najmniejszego spóźnienia ani zaniedbania. „Nigdy się nie sprzeczała, poświadczam to na chwałę Bożą, ja, który spędziłem czterdzieści osiem lat z tą błogosławioną duszą. Żyliśmy w niezmiennym spokoju, niczym w raju” – powiedział Domenico Taigi podczas procesu beatyfikacyjnego.
Nie przypadkowo Anna Maria, matka rodziny, zawsze gotowa nieść pomoc wszystkim potrzebującym, jest wciąż instynktownie otaczana głębokim kultem przez lud Boży, a głównie – przez żony i matki. Osobiście wpajała ona swoim dzieciom wiarę i wartości religijne, podkreślała znaczenie pracy, a lenistwo traktowała jako źródło wszystkich innych grzechów. Często zabierała dzieci ze sobą w odwiedziny do chorych i ubogich. Znała wiele wpływowych i bogatych osób, które zwracały się do niej o radę czy też modlitwę. Mogła bez trudu uzyskać jakieś korzyści dla swoich dzieci, ale nigdy o to nie poprosiła. Nie próbowała pomagać im we wspinaczce po stopniach drabiny społecznej, chciała tylko, aby zostały dobrymi chrześcijanami i szlachetnymi, uczciwymi oraz pracowitymi ludźmi. 
Trzeba dodać, że Taigim nie brakowało trosk i utrapień – zmienna sytuacja polityczna i społeczna pogrążyła ich w wielkim ubóstwie, nieobce im były choroby, troje ich dzieci zmarło bardzo wcześnie. Wszystkie te krzyże Anna Maria starała się przyjmować bez szemrania, aby ułatwić ich akceptację swoim najbliższym. W ciągu dnia przepełnionego pracą znajdowała czas na wszystko i dla wszystkich: dla męża, dzieci, starych rodziców, dla ludzi chorych i potrzebujących;  na modlitwę, lekturę, zajęcia domowe i wykonywane kosztem snu prace krawieckie, którymi usiłowała podratować rodzinny budżet.
Była ona pełna gorliwości, zawsze gotowa modlić się i dawać podarunki tym, którzy okazywali jej złość albo nieżyczliwość. Niektórzy rozpowszechniali pogłoskę, że Anna jest kobietą egzaltowaną lub czarownicą. Słysząc, że ktoś ją oczernia, mąż wpadał w furię i demonstrował wściekłość co najmniej werbalnie. Musiała wtedy uspokajać go, a pewnego razu nawet dołożyć starań, aby uwolnić z więzienia sąsiadkę, którą Domenico oskarżył przed sądem o zniesławienie żony.
Gdy w 1798 proklamowano Republikę Rzymską, Papież udał się na wygnanie. Był to początek bardzo trudnego okresu, Państwo Kościelne dotknęła klęska głodu. Anna Maria musiała codziennie stać w kolejce razem z gromadą nędzarzy, aby zapewnić chleb swojej rodzinie. Pracowała jeszcze więcej niż zwykle, wyrabiała obuwie, szyła kobiece suknie i gorsety. Nikt jednak nie usłyszał z jej ust ani jednej skargi.
Zajęcia te dały jej sposobność poznania królowej Etrurii, Marii Luizy, która dzięki modlitwom Anny została uzdrowiona z epilepsji. Królowa darzyła ją taką admiracją, że uczyniła swoją przyjaciółką i nalegała, by Anna z całą rodziną przeprowadziła się do jej pałacu. Ta odmówiła kategorycznie, jak w wielu podobnych przypadkach.
W procesie beatyfikacyjnym opowiada o tym ks. Raffaele Natali: „Oświadczam, że wielu było takich, którzy otrzymawszy niezwykłe łaski za jej pośrednictwem, chcieli odwdzięczyć się sowicie. Anna Maria odmawiała zawsze, nawet gdy żyła w najgłębszym ubóstwie. Czyniła tak z dwóch powodów: po pierwsze, aby nie mieszać działania Bożego ze sprawami materialnymi, po drugie – aby nie zbaczać z najpewniejszej drogi, jaką jest ubóstwo, mimo zapewnień spowiednika, że ma ona prawo przyjąć dyskretną jałmużnę.”
Odrzuciła również gościnną propozycję złożoną jej rodzinie przez kardynała Carla Marię Pediciniego, który był duchowym przyjacielem i powiernikiem Anny przez ponad dwadzieścia lat. W zamian za to, była wielokrotnie wspomagana przez Opatrzność, do której miała nieskończone zaufanie i której powierzała się z największą pogodą ducha nawet w najtrudniejszych momentach swego życia. Wszyscy, którym wyświadczyła jakieś dobro, czuli się zobowiązani wspierać materialnie Annę i jej rodzinę w trudnych chwilach, mimo, że nigdy o nic nie prosiła. Dla siebie zachowywała ona jedynie to, co niezbędne, pozostałe środki przeznaczając dla jeszcze uboższych.

TERCJARKA  W  ZAKONIE  ŚW.  TRÓJCY
    Anna Maria każdego dnia dostępowała łaski rozmowy z Jezusem, Bogiem Ojcem, Maryją, świętymi, aniołami i duszami czyśćcowymi. W ten sposób dowiadywała się o ważnych wydarzeniach z życia tych, którzy tłumnie przybywali prosić ją o radę, pomoc, pociechę i wstawiennictwo. Otrzymywane informacje były zawsze precyzyjne, co sprawiało, że mogła ona pouczać, zachęcać, kierować, a w razie potrzeby napominać lub ostrzegać.
W dniu św. Stefana 1808 roku, po Komunii, którą przyjmowała możliwie jak najczęściej, Pan poprosił ją aby została tercjarką w zakonie Św. Trójcy: „To, co do ciebie mówię, jest tak prawdziwe, jak to, że Francuzi zakwaterowani w klasztorze twojego duchowego Ojca natychmiast odejdą i nigdy nie powrócą oraz to, że twoja śmiertelnie chora córka odzyskała zdrowie.”
Wszystko się sprawdziło – żołnierze francuscy opuścili klasztor Ojca Verardiego, a po powrocie do domu Anna Maria znalazła w dobrym zdrowiu córkę, która przed jej wyjściem była bliska śmierci. Dodajmy, że prośba Chrystusa była odpowiedzią na szczególne nabożeństwo mistyczki do Trójcy Przenajświętszej.

DAR  UZDRAWIANIA
    Poza darem „słońca” otrzymała ona wiele darów nadprzyrodzonych: objawienia Jezusa, Maryi i świętych, niemal codziennie słyszała wypowiadane przez Nich słowa. Jak opowiada Kardynał Pedicini, tuż po odkryciu swego powołania, Anna Maria zachorowała tak ciężko, że uważano jej dni za policzone.
Po trudnej walce z chorobą, „nad ranem, ogarnęło ją uczucie miłości i pokoju, a wtedy, na wysokościach objawił jej się Jezus Nazarejczyk (…) Ujął jej rękę, uścisnął mocno i rozmawiali długo. Powiedział, że ona jest jego oblubienicą a dotknięciem przekazuje jej dar uzdrowienia. Przez długi czas trzymał jej dłoń w swojej, Anna Maria zaś natychmiast odzyskała zdrowie.” 
Dar uzdrawiania obecny był w całym jej życiu, dlatego też wiele osób szukało u niej pomocy. Nigdy nie odmówiła udania się do chorego, aby wziąć go za rękę, uczynić znak krzyża i się modlić. Jeśli nie mogła wyjść z domu, posyłała oliwę z lampki palącej się pod obrazem Maryi w jej domu, polecając, aby chory namaścił się dla uzyskania ulgi w cierpieniu. Akta procesu kanonizacyjnego pełne są świadectw o wyjednanych przez Annę Marię nagłych, cudownych uzdrowieniach z nieuleczalnych chorób. Oto jedno z nich:
„Gdy odwiedzała siedem kościołów, zaskoczył ją ulewny deszcz. Poprosiła wtedy o schronienie w pewnym domu. Zastała tam umierającą kobietę, która przyjęła ostatnie namaszczenie i leżała otoczona przez płaczącą rodzinę. Anna Maria zbliżyła się i położyła dłoń na czole chorej, uczyniła znak krzyża i powiedziała: „Proszę się nie bać, otrzymała pani łaskę od Boga!” Kobieta otwarła oczy, zaczęła mówić i w ciągu godziny odzyskała pełnię zdrowia.
W 1869 lekarze odkryli u młodej mieszkanki Rzymu, Anny Marii del Pinto, zaawansowanego raka macicy. Ponieważ medycyna nie pozostawiała jej żadnej nadziei, niezwykle pobożna niewiasta przygotowała się na śmierć i przyjęła ostatnie namaszczenie.  Zasugerowano jej, aby odmówiła nowennę do Anny Marii Taigi, która już od 30 lat po swej śmierci była obiektem żywego kultu. Chora posłuchała tej rady, a pewnego dnia, modląc się, ujrzała w widzeniu Maryję, wskazującą na Annę Marię i wypowiadającą słowa: „Córko, oto twoja wybawicielka”. „Miałam wrażenie, że ktoś wyrwał mi coś z macicy, tak, że krzyknęłam i podskoczyłam z bólu” – wspomina Anna Maria del Pinto. – „W dłoni Sługi Bożej1  ujrzałam coś, co miało kształt i wielkość jajka. Pokazała mi to i włożyła do naczynia trzymanego przez Maryję. Widzenie znikło, a ja obudziłam się w dobrym stanie i usłyszałam: «Wstań córko, odzyskałaś zdrowie. Idź natychmiast do kościoła św. Chryzogona aby podziękować Najświętszej Trójcy i Słudze Bożej»”.
Lekarze ze zdumieniem stwierdzili nagłe i całkowite uzdrowienie. Ten przypadek został potraktowany jako jeden z dowodów w procesie beatyfikacyjnym Anny Marii Taigi.

ŚWIADECTWA  OJCA  HUGO  CLIFFORDA
    Uratowała ona wiele osób przed śmiercią. W Rzymie, łączyła ją duchowa przyjaźń z angielskim kapłanem, Hugo Cliffordem: „Pewnego dnia, Sługa Boża wezwała mnie, zatroskana o człowieka, nad którego duszą czuwała w szczególny sposób i którego widziała w swoim tajemniczym słońcu. Poprosiła, abym pobiegł do niego natychmiast, ponieważ załamany złym obrotem swoich spraw, słucha podszeptów szatana i jest gotów zadać sobie śmierć, strzelając z pistoletu. Pospieszyłem do niego niezwłocznie, zastałem w pokoju mocno wzburzonego, przekazałem wiadomość od Sługi Bożej i starałem się go uspokoić.
Wyznał mi, że gdybym zjawił się choć trochę później, zastrzeliłby się i znalazłbym go martwego.”
„Wylękniona młoda kobieta, Orsola Annibali, ratując życie uciekła przed mężem i znalazła schronienie w domu Sługi Bożej. Zacietrzewiony mąż szukał jej wszędzie.
Przyjmując u ją siebie z całą gościnnością, Anna Maria modliła się do Boga. Spojrzawszy w swoje słońce, powiedziała do mnie: «Niech ksiądz sam pójdzie do niego i powie, że jego żona przebywa w moim domu.
Uprzedzam, że w swoim szale rzuci się na księdza z nożem w ręku. Proszę nie ustępować i z kapłańską powagą udzielić mu ostrej nagany. Już po pierwszych słowach upuści nóż i rzuci się do stóp księdza z płaczem, łagodny jak baranek.»
Wszystko przebiegło tak, jak zostało przepowiedziane. Anna Maria zaprosiła młodych małżonków na obiad. Wysłuchawszy jej napomnienia, pojednali się i odeszli w pokoju.”
„Wiele razy mówiła mi o pokusach, jakie mnie trapiły i radziła, jak się z nimi uporać. Często, gdy przed odprawieniem Mszy św. widziała mnie zamyślonego i przygnębionego, odkrywała moje zmartwienie, smutek mego serca, i przywracała mi pokój” – dodaje ks. Clifford.

PEŁNA  CNÓT, A  ZWŁASZCZA  POKORNA
    Anna Maria posłusznie przekazywała relacje z tych wszystkich zdarzeń kardynałowiPediciniemu i ks. Raffaele Nataliemu. Ten ostatni zapisywał jej świadectwo.
Mimo tak wielu nadprzyrodzonych zjawisk, Anna Maria odznaczała się ogromną pokorą. Trudno zliczyć wszystkie jej posty, umartwienia i modlitwy o nawrócenie heretyków i grzeszników. Respekt i uznanie wśród możnych tego świata, nie wbijały jej w pychę, przeciwnie, zasmucały, gdyż wolała ona żyć w ukryciu, z dala od rozgłosu.
Jak pisze ks. Raffaele Natali, „w chwilach ciszy, na osobności, w swoim małym pokoiku płakała nad wszystkimi tymi zaszczytami i skarżyła się Panu”.
Anna Maria zachowywała wszystko w swoim sercu. Oto świadectwo jej córki, Sofii: „Jest wiele rzeczy, o których nie mogłabym powiedzieć. Nie wspominała o niczym i próżno byłoby zadawać jej pytania. My, w domu, mogliśmy zaobserwować tylko to, czego jej cnoty i rozwaga nie były w stanie ukryć. Wiele dowiedzieliśmy się później od tych, którzy lepiej znali jej duszę... Główną cechą charakteru mojej matki było zatajanie i przemilczanie całego dobra, jakie czyniła, a także własnych cnót. Wszystko, co zostało potem wyjawione, cała jej świętość i obfitość darów Bożych, były nam nieznane. Podziwialiśmy ją jedynie dla jej niezwykłych zalet i prostoty, z jaką potrafiła wszystko ukrywać.”
O ważnych osobistościach: „Nie tylko nie rozwodziła się na temat ich odwiedzin i spotkań z nimi, ale nigdy nie słyszeliśmy nawet, by wspominała wśród bliskich o wizycie jakiegoś dostojnika, kardynała, biskupa, księżniczki lub o tym, że była do nich wzywana. Gdybyśmy nie widzieli ich na własne oczy przychodzących do nas i gdybym nie towarzyszyła jej podczas odwiedzin w wielu domach, niczego nie usłyszelibyśmy od niej samej.”
Anna Maria Taigi cieszyła się szacunkiem i podziwem ze strony Papieży. Z każdym rozmawiała bezpośrednio i często. Jej skromność w tej materii zasługuje na jeszcze większe uznanie. Była zawsze dyspozycyjna dla wszystkich. Zwracali się do niej bogaci i ubodzy, zdrowi i chorzy, rodzina i obcy. Nigdy nie odesłała nikogo z pustymi rękoma; nigdy nie odmówiła nikomu rady ani pociechy.

DAR POZNAWANIA SERC I DAR RADY 
    Posiadała ona niezwykły dar czytania w ludzkich sercach: widziała niepokoje, sekrety, emocje, lęki, uczucia swoich bliźnich. Wszystko było jej objawiane, jak twierdzi ks. Raffaele Natali, „miała ona dar przenikania serc i sumień ludzi znajdujących się daleko i blisko. Spotkawszy pana Doniry, ministra Bawarii, usłyszałem od niego, że chciałby on poznać jakąś pobożną osobę. Zaprowadziłem go do Sługi Bożej, z którą długo rozmawiał. Wreszcie wyszedł od niej bardzo poruszony i powiedział mi, że Anna Maria opisała mu zdarzenia z jego życia, o których nie mogła mieć pojęcia. Rozmawiając z nim o polityce, dokładnie odmalowała oparte na kłamliwych przesłankach stanowiska poszczególnych ministerstw i podała, w jaki sposób Bóg będzie je ujawniać. Z oczyma pełnymi łez, dodał: „Ta kobieta wydaje się trzymać w dłoniach tajemnice wszystkich gabinetów, tak jak ja trzymam tę szkatułkę (pokazał mi ją), podczas gdy my, doświadczeni ministrowie, nie posiadamy na ten temat wyczerpującej wiedzy”.
Kardynał Pedicini: „Oświadczam z całym przekonaniem, że jej rady były mądre, słuszne, w każdym calu dobrane do okoliczności i osób, bez wyjątku... Ktokolwiek otrzymał łaskę poznania jej lub zasięgnięcia u niej rady chociaż raz, zdawał sobie sprawę z całej jej mądrości i światła, jakim została obdarzona jej dusza. Z jej rad korzystali władcy, kardynałowie, prałaci, zagraniczni biskupi, kapłani, zakonnicy, książęta, ministrowie, także urzędnicy merostw, zwykli obywatele, kupcy, rzemieślnicy, wieśniacy, gospodynie domowe i ubodzy. Wszystkich zdumiewało niezwykłe rozeznanie tej niepiśmiennej kobiety w najważniejszych sprawach państwowych i tym, co je łączy;  w powiązaniach między poszczególnymi klasami społecznymi;  w zajęciach, sprawach i obowiązkach wszystkich grup społecznych, politycznych i religijnych... Ja sam, na chwałę Bożą, mogę stwierdzić, że niezliczoną liczbę razy otrzymałem od niej światłe rady co do mojej posługi, spraw mojej rodziny, a nawet tego, co dotyczyło mnie bezpośrednio.”


UCZESTNICTWO  W  MĘCE  CHRYSTUSA  I  MIŁOŚĆ  BLIŹNIEGO
    Ks. Raffaele Natali, który przez ponad dwadzieścia lat towarzyszył naszej błogosławionej w życiu duchowym, opowiada, że była ona niepokojona przez złe duchy, które napadały na nią gwałtownie i z wielkim hałasem, zwłaszcza nocą. Los Anny Marii nie różnił się pod tym względem od losu innych wielkich mistyków. Przyjmowała wszystko z cierpliwością i zaufaniem do Boga. Jej choroby pogłębiały się z biegiem lat. Kardynał Pedicini widział w jej cierpieniach znaki i pamiątkę Męki Chrystusowej, niewidzialne stygmaty, których ból nasilał się w każdy piątek.
Mimo że przez całe życie miała problemy ze zdrowiem, dźwigała niestrudzenie swój krzyż i dawała z siebie wszystko, aby świadczyć miłosierdzie bliźnim. Ngdy nie uskarżała się na cierpienia i troski, jakie ją dotykały, ale zawsze powtarzała  „Przyjmuję to dla miłości Bożej”. Na wiele lat przed śmiercią, w obecności ks. Nataliego, z oczyma błyszczącymi radością przepowiedziała datę swojego odejścia z tej ziemi i to, że miało ono nastąpić w piątek. Wewnętrzny głos powiadomił ją, że w ostatnich chwilach życia będzie samotna i opuszczona podobnie, jak Jezus na krzyżu. Wszystko spełniło się tak, jak było jej to dane przewidzieć.
Łatwo wyobrazić sobie, jak bardzo Anna Maria była oblegana przez osoby, które potrzebowały jej daru uzdrawiania. Odwiedzała każdego bez różnicy, najbardziej jednak kochała ubogich. Z tą samą gorliwością pojawiała się nawet u tych, którzy jej nie wzywali. „Dowiedziawszy się, że córka jednej z jej prześladowczyń jest chora, matka poszła tam czym prędzej, by zaopiekować się dziewczyną fizycznie i duchowo. Za każdym razem przynosiła biszkopty lub trochę dobrego wina, które otrzymała w podarunku i zachowywała dla niezamożnych chorych. Zachęcała do położenia ufności w Bogu, a ponieważ choroba była przewlekła i ciężka – także do cierpliwości i modlitwy. Matka moja pocieszała i czyniła znak krzyża swoją figurką Najświętszej Maryi Panny. W końcu chora wyzdrowiała” – opowiada córka Anny, Sofia.
Odwiedzając chorych w szpitalu i w domach, Anna Maria zabierała ze sobą córki, aby nauczyły się opiekować chorymi.
 
BŁOGOSŁAWIONA ANNA  MARIA  TAIGI
W 1852, zaczęto gromadzić dokumentację na potwierdzenie cnót i świętości Anny Marii Taigi. W 1863, Pius IX otworzył proces beatyfikacyjny i kanonizacyjny, nadając jej tytuł „Sługi Bożej”. Obydwa procesy, diecezjalny i apostolski, podczas których świadectwa składali krewni, hierarchowie Kościoła oraz świeccy z różnych klas społecznych, znający ją osobiście – pozwoliły wydobyć na światło dzienne wszystkie jej cnoty heroiczne. 30 maja 1920 r., podczas uroczystej ceremonii na Placu św. Piotra, w obecności nieprzebranego tłumu, Anna Maria została ogłoszona błogosławioną. Do dzisiaj, zwłaszcza w Rzymie, gdzie w kościele św. Chryzogona spoczywają jej doczesne szczątki, niezwykle żywy jest kult owej „świętej domowego ogniska”. Nigdy nie przestała ona być wytrwałą orędowniczką łask Bożych. Zamknięta w szklanej trumnie, drobna postać o łagodnym uśmiechu i pogodnym wyrazie twarzy wciąż odpowiada na wszystkie skierowane do niej prośby. 

(artykuł ze strony: http://www.voxdomini.com.pl/sw/am_taigi.htm z dnia:14.04.2017 r.)


Św. Zdzisława Czeska
 

Żyła w XIII wieku na terenie zachodnich Czech. Dziś może być wzorem dla młodych kobiet realizujących powołanie żony i matki. W Czechach została patronką młodych żon i matek, oczekujących potomstwa oraz wychowujących je. Wiele osób prosi ją o wstawiennictwo w czasie choroby. To pobieżna charakterystyka mało znanej w Polsce świętej - Zdzisławy Czeskiej.

Urodziła się w Krzyżanowie na Morawach około 1222 roku w rodzinie rycerskiej. Od dzieciństwa marzyła o życiu pustelnicy. Według jednej z legend w wieku siedmiu lat uciekła z domu, by w miejscu samotnym na sposób pustelniczy służyć Jezusowi. Odnaleziona przez rodziców i skarcona, zrozumiała, że jej drogą może być wyłącznie wewnętrzna pustynia serca.

Kiedy miała 16 lat, chciała poświęcić swoje życie na służbę Panu Bogu. Jednak wola rodziców była inna, więc poddała się jej i wyszła za mąż za rycerza z zamku Lemberk, Galla Marquardta. Graf z Lemberka okazał się człowiekiem gwałtownym, łatwo wpadającym w gniew, a poza tym zupełnie nie dbał o swoją żonę. Wydawało się, że to małżeństwo nie może być szczęśliwe. Zdzisława jednak, jako kobieta mężna i odpowiedzialna, gorącą modlitwą i staraniem doprowadziła do stworzenia rodziny szczęśliwej, w której wychowało się czworo dzieci.

Delikatność i łagodność Zdzisławy wpływały na jej męża, a bezkompromisowa wierność zasadom płynącym z wiary w Chrystusa spowodowały przemianę w jego sercu. Widział on bowiem, że żona rozlewa wokół miłość, że stara się zaradzić potrzebom chorych i nędzarzy, którymi on, wielki pan, gardził. To odkrycie spowodowało zwrot w jego życiu. Hagiograf powiada, że Paweł Marquardt odtąd zaniechał swej nieumiarkowanej złości i twardości serca.

Św. Zdzisława, kochając męża takim, jakim był, została matką czwórki jego dzieci, którym oddała serce. Wiodła ciche i skromne życie jako solidna i wierna podpora męża. By osiągnąć wszystkie sobie wyznaczone cele, Zdzisława prowadziła intensywne życie wewnętrzne, głęboko zakorzenione w Bogu. Walkę z ułomnościami natury oparła na modlitwie systematycznej, głębokiej i konsekwentnej oraz wyrzeczeniu. Jako kobieta epoki średniowiecza sięgała do zwyczajowych wówczas ostrych praktyk pokutnych, ujarzmiających egoizm.

Zdzisława wiedziała, że pobożna natura młodej żony i matki nie ogranicza się do kręgu rodzinnego, dlatego wspomagała biednych oraz dostrzegała wartość kaznodziejstwa, które światu proponowali dominikanie. Święta Zdzisława przekonała męża, by wspólnie ufundowali w Czechach dwa klasztory dominikańskie - w Jablonnem i Turnowie. Sama nocami niosła wapno, kamienie, piasek, inny budulec, by swoim znojem przyczynić się do wzniesienia świątyni w Jablonnem.Feudalna pani z zamku Lemberk, poznawszy zakon kaznodziejski, zapragnęła znaleźć się w kręgu jego oddziaływania. Z rąk bł. Czesława (1180-1242) - jak głosi legenda - przyjęła za zgodą małżonka habit trzeciego zakonu dominikańskiego dla świeckich, realizujących ideały zakonu w swoim środowisku. Tak więc, żyjąc w rodzinie, będąc czułą żoną i troskliwą matką, stała się siostrą w zakonie kaznodziejskim.

Jako tercjarka zakonu św. Dominika od Pokuty mogła w sobie skupić dary i charyzmaty dwóch stanów: małżeńskiego i konsekrowanego, by postawić je na jednej płaszczyźnie i uczynić dwoma filarami wspierającymi ludzkie możliwości osiągnięcia szczęśliwości doczesnej i wiecznej.

Zdzisława zmarła w 1252 roku i została pochowana w ufundowanym przez siebie klasztorze św. Wawrzyńca w Jablonnem. Wkrótce ludzie modlący się przy jej grobie zaczęli doświadczać cudów, więc nazwano ją wspomożeniem strapionych oraz uzdrowieniem chorych. Kult Zdzisławy zatwierdził w 1907 r. papież św. Pius X, a Jan Paweł II kanonizował ją, nazywając Opiekunką Rodzin, w Pradze 21 maja 1995 r., podczas wizyty apostolskiej w Czechach.

Dziś św. Zdzisława jest czczona jako Patronka istniejącego w Czechach od 1889 r. zgromadzenia sióstr św. Dominika. Od 1947 r. istnieje świecki instytut dominikański Dzieło św. Zdzisławy, którego członkinie opiekują się chorymi w prowadzonym przez siebie domu leczniczym w Litomierzycach.

(
http://kosciol.wiara.pl/doc/490704.Patronka-zon-i-matek-sw-Zdzislawa-Czeska/2)
z dnia:14 kwietnia 2017 r.
 
św. Ludwik i Zelia Martin
 
Nadzwyczajna codzienność
o. Maciej Jaworski OCD

 

Błogosławieni państwo Martin

Pewna siostra zakonna do prostej kobiety, która właśnie urodziła dziewiąte dziecko, zwróciła się z nieukrywanym poczuciem wyższości: "Ach, ty to tylko rodzisz i rodzisz". Burundyjska analfabetka odparowała: "A ty nie znasz tej rozkoszy". Kobieta znała godność i rozkosz swego macierzyńskiego powołania i nie dała się zwieść. Siostra zaś nie potrafiła dostrzec w tym, co wydawałoby się takie zwyczajne, rozkoszy nadzwyczajności.

Odkrywanie powołania

Ludwik i Zelia - bohaterowie naszego spotkania - jako młodzi ludzie i zwyczajni chrześcijanie przeżywają, każdy na swój sposób, trudny proces szczerej konfrontacji osobistych pragnień z wolą Bożą. Odkrywają własne pragnienia i chcą je realizować. Nic bardziej zwyczajnego. A jednak... Nie pragnienie jest wykładnią w odkryciu powołania, ale wolna odpowiedź w pragnieniu na wolę Bożą.

Młodzieniec uwielbiający podróże i poznawanie nieznanego odkrywa klasztor, chyba najpiękniej położony w Europie, gdzie pragnie wstąpić i oddać życie Bogu. Klasztor Kanoników św. Augustyna na przełęczy św. Bernarda: na południe widok słynnej włoskiej doliny Aosty, po stronie szwajcarskiej równie znany kanton Yalais, natomiast strona francuska to najwyższe partie Alp. Wydawałoby się może, że to tylko romantyczne zauroczenie miłośnika przyrody i przygód - ale chyba jednak coś więcej. Po rozmowie wstępnej z przeorem owego klasztoru młodzieniec dowiaduje się, że jego poziom znajomości łaciny nie wystarcza do rozpoczęcia formacji. Po powrocie do domu w północnej Francji Ludwik angażuje się z całego serca w realizację pragnienia. Opłaca drogie, jak na jego warunki finansowe, korepetycje z łaciny. Ślady faktur zachowały się w dokumentacji archiwalnej; były to znaczące sumy. Realizację swego pragnienia przypłaca nawet zdrowiem. Przeciwności naturalne, w których Ludwik odkrywa wolę Bożą, kierują go inną drogą. Angażuje się więc w doskonalenie swojej profesji i staje się ekspertem w swoim zegarmistrzowskim fachu. Śladem pragnienia życia w samotności i ukryciu będzie później tzw. pawilon (dziś nazwalibyśmy go domkiem działkowym), gdzie Ludwik jako ojciec wielodzietnej rodziny lubi się od czasu do czasu ukryć i modlić w samotności.

Również młodziutka Zelia odkrywa pragnienie pójścia za głosem powołania zakonnego. Odpowiedzią jest tajemnicza odmowa ze strony przełożonej bez podania argumentów. Z pewnością nie chodziło o posag, bo na to rodzina była już przygotowana. Po prostu usłyszała, że "nie jest to droga dla niej". Pokornie przyjmuje to w duchu wiary. Nie buntuje się, ale ze wszystkich sił angażuje w doskonalenie umiejętności zawodowych i staje się mistrzynią haftu. Marzy o licznym potomstwie i czeka. Nie wpada w pułapkę presji czasu i zamążpójścia "na siłę". Zwyczajnie czeka, by w pewnym momencie, w wieku 27 lat, wyraźnie z łaski Bożej, nadzwyczajnie znaleźć. Idąc przez most w kierunku centrum miasta Alençon - widzi i słyszy. Widzi mężczyznę, a słyszy głos natchnienia Bożego: ,Jo jest ten mężczyzna". Zwyczajnie czeka, by nadzwyczajnie znaleźć, zakochana i wierna aż do śmierci mężczyźnie spotkanemu na moście.

To, co zwyczajne w tej historii, to tęsknota młodych ludzi, aby iść za głosem swoich pragnień. Podejmują nawet w tym kierunku konkretne decyzje. To natomiast, co nadzwyczajne, to fakt, że jednak poddają się woli Bożej, która nie idzie po naturalnej linii ich pragnień. Realizowanie powołania to bowiem nie tyle realizowanie swoich pragnień, ile pójście za odkrytą w wolności wolą Bożą.

Czułość małżeńska

Po latach małżeństwa Zelia w listach do przyjaciółek zachwyca się swoim mężem. Przeżyli wspólnie 22 lata. W jednym z listów pisze tak: "Jestem wciąż z Ludwikiem bardzo szczęśliwa, on mi osładza całe życie. Mój mąż jest świętym człowiekiem, życzę takiego wszystkim kobietom".

Autentyczna wzajemna miłość, która rozpaliła ich serca, bazowała na szczerej przyjaźni i wierze. Widzimy u młodych małżonków przedziwną tajemnicę. Przez dziewięć miesięcy od ślubu nie podejmują małżeńskiego współżycia, co dzisiaj wydaje się nam dziwactwem, dla nich natomiast było etapem budowania małżeńskiej przyjaźni. Spróbujmy w tym, co dziś wydaje się tak niezrozumiałe, zobaczyć ich szczerą próbę dorastania do cielesności i płodności. Czyż nie jest symboliczny ten okres dziewięciu miesięcy czystości, który stał się doświadczeniem nader płodnym w przyszłości? Ale zastanawiająca jest też ich otwartość i zaufanie do mądrości Kościoła. Pozostawiają swe osobiste przekonania i po raz kolejny otwierają się na wolę Bożą. l jakież to owocne otwarcie...

Gdy w ubiegłym roku w przeddzień beatyfikacji państwa Martin odprawiałem Eucharystię w kościele w Alençon, gdzie proboszczem byt kapłan, który kiedyś pomógł młodym małżonkom dojrzewać do miłości fizycznej i płodności, wraz z pielgrzymami zadawaliśmy sobie właśnie te pytania: o miejsce czystości w życiu małżeńskim, ale także o konieczność kierownictwa duchowego. Modliliśmy się przed figurą Matki Bożej Zwycięskiej - gdzie Ludwik błagał o zdrowie dla Zelii - o mądrych kapłanów, którzy będą chcieli pomagać młodym małżonkom mądrze przeżywać miłość.

To właśnie w ich ulubionej świątyni Ewangelia dnia mówiła nam o posłaniu w świat uczniów "po dwóch". Po raz pierwszy zobaczyłem wtedy nowe światło płynące z tej Ewangelii: być posłanym po dwóch, parami, to przecież również powołanie małżeńskie. Czuły związek małżonków Martin to wspólna misja, a nie indywidualizm na spółkę.

Wspólne interesy

Wspólnota małżeńska to również praca i pieniądze. W domu Martin widzimy z jednej strony ich odrębność, a z drugiej - wspólnotę interesu. Każde z nich prowadziło swój interes, ale nie miało to nic wspólnego z odrębnością majątkową. Pracowali w takich dziedzinach, w jakich byli mistrzami. Ludwik - w zegarmistrzostwie i jubilerstwie; Zelia - w koronkarstwie. Gdy jednak Zelia z powodów zdrowotnych i przemęczenia prowadzeniem domu z gromadką dzieci nie daje już rady, Ludwik rezygnuje z części swojej kariery jubilerskiej i podtrzymuje żonę w biznesie koronkarskim. Pracowitość i rzetelność były znakiem firmowym domu Martin. Nigdy też nie zalegali z wypłatami dla pracowników swoich firm i wynagradzali ich godziwie. Żelazną zasadą było również respektowanie dnia świętego. Choć konkurencja nie spała i Ludwik wiele tracił, nie otworzył nigdy swego sklepu w niedzielę; paradoksalnie, dorobili się niemałej fortuny.

W dniu ich beatyfikacji Kościół czytał Ewangelię o tym, jak Jezus mówił uczniom, aby to, co Cezara, oddawali Cezarowi, a to, co boskie - Bogu. Wspólne życie rodziny Martin było żywym komentarzem do tej Ewangelii.

Wizja globalna, miłość lokalna Rodzina Martin to rodzina z horyzontami przekraczającymi małe miasteczko Alençon. Ojciec podróżuje. Znajomi i krewni w Paryżu. Nawet interesy koronkarskie dzięki paryskim znajomościom udaje się prowadzić w wielkiej stolicy ówczesnego świata. Rodzinne wakacyjne wyjazdy, pielgrzymki krajowe i zagraniczne. A jednak nie są to kosmopolici, bo z drugiej strony są zakorzenieni w swoim miasteczku, w gronie przyjaciół, w lokalnym życiu.

Angażują się nie tylko w pomoc misjom, czyli Kościołowi uniwersalnemu, szczególnie w Afryce i Azji (przekazywanie znacznych sum na te cele, jak i prenumerata misyjnych czasopism), lecz są też otwarci na biedę w sąsiedztwie. Po Mszy świętej porannej o 5.30 niejednokrotnie przyprowadzali do domu żebraków, by ich nakarmić, umyć i ubrać. Nie wystarczał im grosik rzucony na odczepne ubogiemu pod kościołem. Pewnego razu - wspomina jedna z córek - gdy jeden z żebraków wychodził z domu najedzony i przy-odziany, tato Ludwik poprosił dziewczynki, by przed tym człowiekiem uklękły, i wszyscy poprosili o błogosławieństwo. Nie potrafię sobie wyobrazić, kto był tym gestem bardziej zaszokowany. Błogosławiący żebrak czy dziewczynki z dobrego domu??? To nie tylko zwykła filantropia, ale głęboka miłość ubogiego. W żebraku dostrzec obraz Chrystusa - to po prostu Ewangelia.

Państwo Martin nie wpadli w pułapkę kochania wszystkich na świecie i zarazem nikogo konkretnie. Oni ogarniali świat globalnie, ale kochali lokalnie.

Otwartość na życie

Łatwo uciec w abstrakcyjną ideę kochania wszystkich dzieci na świecie, będąc jednocześnie sterylnym z wyboru, by nie brudzić sobie rąk czy nie psuć młodości. Wyrazem wolności Zelii i Ludwika Martin od tej iluzji ogólnej, abstrakcyjnej miłości było ich otwarcie na życie. To też wyraz hojności. Ich hojność, znana i uznana, nie przejawiała się tylko w dawaniu, ale i w przyjmowaniu, w szczególności w przyjmowaniu życia. Przyjąć dziewięcioro dzieci - to brzmi dzisiaj wyraziście. Może w ich epoce nie było to aż tak szczególne jak dziś, ale jednak nie powinniśmy spłycać tego faktu, patrząc na niego z perspektywy domniemanej wyższości kulturowej naszych czasów.

Dla rodziców Martin przyjęcie kolejnego poczętego życia było nie tylko obowiązkiem dobrze ukształtowanego chrześcijańskiego sumienia, ale autentyczną radością, choć z obecnym w niej widocznym lękiem. Realizm tej głębokiej radości widzimy w lęku o życie, zdrowie i przyszłość poczętego dziecka. Kolejne dziecko to kolejne rodzące się pragnienie rodzicielskie i związane z nim marzenia. Dziś nazwalibyśmy to aspiracjami rodziców. U państwa Martin dostrzegam jednak wyraźnie pragnienia, nie aspiracje, a to zdecydowanie nie to samo. Najbardziej znanym ich życzeniem jest urodzenie chłopca, by mógł zostać kapłanem-misjonarzem. Ta głęboka tęsknota ukazuje głębię rodzicielskich serc. Rodzice chcą uczestniczyć w misji zbawiania świata. Czegóż głębszego można pragnąć? To nie to samo, co aspiracje, by syn został wziętym prawnikiem, a rodzice spełnili się ambicjonalnie. Marzyli o misjonarzu, a doczekali się Patronki Misji. Cóż za hojność!

I znowu zwyczajność rodzinnych wydarzeń przeżywana nadzwyczajnie ukazuje nam kierunek, w którym należy szukać świętości. Nie w ucieczce od codzienności i zwyczajności, ale w jej pogłębianiu. Życzę owocnych poszukiwań.


Źródło: Głos Karmelu, nr 5/2009